Gubiła mnie rutyna. Łaknęłam niepowtarzalności. Cierpiałam na permanentny niedobór życia. Na wieczny deficyt niebieskich migdałów. Agnieszka Zakrzewska w posłowiu swojej powieści „Deficyt niebieskich migdałów” napisała, że każdy z nas posiada swoją bliźniaczą gwiazdę. To niezwykle intymne i poetyckie stwierdzenie mocno złapało mnie za serce. Chcę wierzyć, że w tych słowach jest chociaż krztyna prawdy. Powtarzalność losów, z której zaczynamy zdawać sobie sprawę dopiero na pewnym etapie życia jest naprawdę niezwykłym, ale i szokującym przeżyciem. Chłonąc kolejne dni, szczególnie w okresie adolescencji, zwykliśmy czuć całym sobą wyjątkowość tego, co nam się przytrafia. To normalne i dobre, że mijamy na swojej drodze kolejne przystanki i zostawiamy na nich cząstkę siebie. Pozytywne jest także to, że im jesteśmy starsi, tym częściej odczuwamy potrzebę, by przysiąść i rozejrzeć się dookoła. Gdy wzrok przyzwyczai się do sięgania poza własne ego, rozum odkrywa, że każdą najpiękniejszą, ale i ...
Rozpoczynając lekturę sagi pod tytułem „Wydziedziczone” nie miałam żadnych oczekiwań. O Mirosławie Karecie usłyszałam po raz pierwszy w dniu otrzymania propozycji patronackiej i dopiero po zapoznaniu się z krótką notą biograficzną stwierdziłam, że istnieje spora szansa, iż jestem idealnym odbiorcą tych książek. „Wydziedziczone” to seria, która z całą pewnością nie została stworzona według żadnego aktualnie modnego szablonu. Po pierwsze, akcja została umiejscowiona na przełomie XIX i XX wieku, co stanowi przyjemną odmianę od powieści poruszających wątek drugiej wojny światowej eksploatowany ostatnio do granic mojej czytelniczej wytrzymałości. Po drugie, Mirosława Kareta w swoich podziękowaniach wieńczących trzeci, ostatni tom pisze tak: Przedstawiając fakty i ludzi, starałam się nie nadużywać prawdy historycznej i zachować wiarygodność. Dlatego wiele dialogów w książce stanowią cytaty lub parafraza źródeł pisanych. Uważam, że ten zabieg pozwolił na stworzenie wyjątkowej przestrzeni do ...
- Zobaczysz, Lucynko, kiedyś wszystko się zmieni. Każda kobieta godna jest szacunku i dobrego życia, bez względu na urodzenie. Trzeba tylko dać im szansę. „Trzy kobiety” to powieść teoretycznie przenosząca czytelnika do czasów bardzo odległych. Takich, w których świat w bardzo prosty sposób dzielił ludzi na bogatych i biednych, dobrze urodzonych i tych nie mających nawet kawałka chleba na jutrzejsze śniadanie. Po ulicach miast dostojnym krokiem spacerowały wtedy matrony odziane w wytworne toalety. Eteryczne niczym motyle, za to całkowicie zależne od decyzji mężczyzn, którzy pojęli je za żony. W tym samym czasie ich niepiśmienne służące szorowały podłogi i marzyły, by wyrwać się do miejsca, w którym chociaż przez chwilę można by zaznać wytchnienia od monotonnej rzeczywistości i ciężkiej, fizycznej pracy. Pytanie brzmi, czy początek dwudziestego wieku tak bardzo różni się od tego momentu, w którym znajdujemy się obecnie? Początkowo odpowiedź wydaje się oczywista. Współczesne kobiety pos...
Czasami zdaje się, że ludzie są źli. Ale potem mamy okazję poznać ich bliżej i widzimy, że wszyscy jesteśmy tacy sami, tylko okoliczności były złe. Ksiądz Stanisław Kujota zaproponował niezwykle trafne znaczenie rzeczownika Kaszuby . Według niego to „wody niezbyt głębokie, wysoką trawą porosłe” . Jest w tym stwierdzeniu coś ulotnego, przemawiającego zarówno do umysłu jak i do serca. Dokładnie tak samo jest z najnowszą powieścią Darii Kaszubowskiej. „Sztorm” jest jak młode drzewo, które zostało posadzone w miejscu, gdzie gleba jest żyzna, a powietrze krystalicznie czyste i rześkie. Jeśli tylko ta literacka „sadzonka” otrzyma wsparcie, wyrośnie wysoko ponad ludzie głowy. Potencjał tej sagi jest po prostu bezdyskusyjny i mam nadzieję, że czułe ręce autorki i wydawnictwa sprawią, że rozwinie się na miarę czytelniczego hitu. Historia Kaszub jest niezwykle bogata i stwarza fantastyczną przestrzeń do snucia długiej i ciekawej opowieści. Nie brakuje w niej dramatycznych momentów, ale i chwil ...
Człowiek uczy się, jak stać się sobie kimś obcym, i to jest najlepsza droga, żeby tu przetrwać. W naszym mieście miłość trwa krótko i rozpływa się jak poranna mgła wraz ze wschodem słońca. W naszym mieście dziewczyny są koloru pudrowego różu, są zwiewne i delikatne jak piórka, istnieją po to, by podbudowywać honor swoich mężczyzn i piec im ciepły chleb, istnieją po to, by stawać się czyimś wyobrażeniem. W naszym mieście dziewczęta są jak złote rybki, a zadaniem chłopców jest budować akwaria dla swoich rybek. W naszym mieście dziewczęta są jak bezskrzydłe anioły na cienkich nitkach, pociągają za nie matki, ciotki i babki, którym kiedyś też nie pozwolono odlecieć. Nie znam Nino Haratischwili osobiście, chociaż jest mi bliska jak siostra. To bardzo dziwne uczucie i zdarza się tylko w stosunku do nielicznych twórczyń. Za każdym razem, kiedy kończę Jej powieść, mam ogromne poczucie straty. Niby wiem, że jeszcze wróci, że nie powiedziała ostatniego słowa, ale pierwsze ślady pustki i tak od...
Niektóre powieści nie potrzebują zbyt wielu słów, by w pełni można było oddać ich urodę. Mówiąc wprost, bronią się same pomysłem, poziomem języka i wytrwałością w realizacji obranej konwencji literackiej. Wystarczy jeden przymiotnik, by w najprostszy, ale i najszczerszy sposób przekazać swoje oddanie konkretnej książce. „Jedyny walc” jest po prostu ŚWIETNY i bez zastanowienia mogę postawić go na półce obok twórczości Aleksandra Puszkina, którego fragment „Eugeniusza Oniegina” otwiera tę historię. Małgorzata Garkowska, znana szerzej z „Wyboru matki”czy „Mostu pomiędzy słowami”, zaskakuje przede wszystkim skromnością i minimalnym wręcz udziałem w życiu publicznym. Nie potrzebuje atencji i poklasku, by tworzyć wartościowe treści i zapisać się w świadomości szerszego grona odbiorców. To wzbudza moje uznanie, sympatię i szacunek. Przechodząc do fabuły, „Jedyny walc” może być rozpatrywany w niezwykle rozległym kontekście. Jako powieść historyczna imponuje doskonale odmalowanym tłem, bogatym...
Ilekroć się z nią spotykam, nie mogę wyjść z podziwu, że istnieją takie kobiety jak ona. Jestem przekonany, że gdybym poprosił ją o podanie PESELU albo PINU do karty płatniczej, zrobiłaby to bez wahania. Aż mi żal, że nie jestem wyłudzaczem pieniędzy, bo trafiła mi się naprawdę idealna ofiara. Najnowsza powieść Izabeli M. Krasińskiej jest historią, która może stać się częścią życia każdego z nas. Nie ma znaczenia, w jakim wieku jesteśmy, czy posiadamy dobre wykształcenie, wysoki status materialny, czy z którą płcią się identyfikujemy. Rzadko zdarza się tak, aby poruszany w książce temat był aż tak uniwersalny. Z drugiej jednak strony dotyczy delikatnej materii psychiki i w łatwy sposób można go ukryć pod płaszczykiem odpowiednich póz i dobieranych do sytuacji masek. Z tego powodu o narcyzach nie słyszymy zbyt często i część z nas z pewnością będzie miała problemy, aby rozpoznać takich ludzi w swoim otoczeniu. Izabela M. Krasińska pokusiła się, aby za pomocą pierwszoosobowej, naprzemien...
Ja tu wszystkich znam, moje dziecko. Wiedziałam, że coś się wydarzy. Od kilku dni czułam coś w powietrzu. -Brzozowska odwróciła się w kierunku lasu i znieruchomiała ze zmrużonymi oczami. Zima jest wyjątkowym okresem w kalendarzu przyrody. Jak żadna inna pora roku potrafi olśnić magią wirujących w powietrzu płatków śniegu, zatrzymać na chwilę cały świat siłą porażającej ciszy i bieli. Nawet najbardziej bezrefleksyjne jednostki, zaprogramowane na zdobywanie kolejnych punktów w ziemskiej grze „kto jest najlepszy”, odczuwają wtedy niepokojące drgania resztek ludzkich odruchów. Trudno jest bowiem zapanować nad tym, co pierwotne i wpisane w DNA. Zimowa szata jest prosta i z całą pewnością to właśnie w niej tkwi jej magia. Starożytni Egipcjanie utożsamiali biel z nieurodzajem i śmiercią, Chińczycy przywdziewają biel w żałobie. Dla nich jest ona po prostu synonimem nieszczęścia. Stojąc u progu Pełni, w której widać już świąteczne drzewka i bożonarodzeniowe ozdoby, można zapomnieć, że bezkres...
Jesienne dni mają to do siebie, że nie tylko są coraz krótsze, ale przede wszystkim brak im światła. Każdy z nich usycha w oczekiwaniu na promienie słoneczne i chwilę, w której znowu będzie można poczuć, że wszystko budzi się do życia po długim, zimowym letargu. W listopadzie nosimy więc głowy coraz niżej, wypatrując raczej pierwszych płatków śniegu niż ciepłych pocałunków składanych nam na twarzach przez słońce. Lubię myśleć, że przyroda wysyła nam drobne znaki. Pociesza w chwilach zwątpienia i smutku albo dodaje energii, gdy zaczyna się dziać coś dobrego. Niektórzy mówią, że to wszystko sprawka aniołów. Chyba łatwiej jest żyć myśląc, że ktoś się nami opiekuje, że istnieje siła wyższa, działająca w zgodzie z nami samymi i całym wszechświatem. Różnie można nazywać dobro, którego doświadczamy i które sprawia, że kolejnego dnia chcemy pójść dalej. Nie zawsze musi chodzić o rzeczy priorytetowe, te najważniejsze. Czasami wystarczy drobnostka, która sprawi, że zła energia zatrzyma się w swy...
Normalność jest tym, co los daje każdego ranka. W Maroku, w Hiszpanii i w Portugalii, w krawieckim atelier i w służbie brytyjskiego wywiadu - wszędzie tam, gdzie poprowadzę ścieg swojego życia, pracowicie wkłuwając igłę, tam będzie i ona, moja normalność. W cieniu pod palmami, na pachnącym miętą placu, w salonach skąpanych blaskiem kryształowych żyrandoli i w burzliwych odmętach wojny. Normalność ma taki kształt, jaki nada jej moja wolna wola, moje poczucie obowiązku i moje słowo. Maria Dueñas ma w swoim dorobku jedynie cztery książki. Nigdy wcześniej nie słyszałam o twórczości tej hiszpańskiej pisarki i właściwie to przypadek sprawił, że udało się sięgnąć po jej znakomity debiut. „Krawcowa z Madrytu”, bo o niej mowa, ukazała się w 2009 roku i podbiła serca milionów czytelników na całym świecie. Prawa do wydania tej historii kupiło aż dwadzieścia pięć krajów. Maria Dueñas jest doktorem filologii angielskiej, co ma z pewnością ogromny wpływ na poziom zaprezentowanej przez N...
Komentarze
Prześlij komentarz