Hellware - Marcin Mortka
„Hellware” teoretycznie dzieje się w Nonstead, miasteczku, które tak naprawdę nie istnieje na żadnej mapie. Po norwesku „noensteds” oznacza „gdzieś”, a napisane z drobnym błędem tworzy nową jakość i pomysł na książkową historię. To „gdzieś” jest w każdym w nas, czai się w najmniej oczekiwanych miejscach i duszach ludzi, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Panoszy się w nas samych. Działa jak fale. W fazie odpływu praktycznie niewidoczne, łagodne i bardzo odległe, podczas przypływu zalewają najdrobniejsze szczeliny i pochłaniają ląd bez żadnej refleksji. Nie myślą, nie czują, po prostu działają i są.
Pewnego dnia orientujesz się, że świat, który znasz nie istnieje, a Ty nie masz nad swoim własnym życiem żadnej kontroli. Bliscy odeszli lub ich ślad zatarł się w naszej pamięci. Jak to się stało, że żyjąc współcześnie i mając tak szerokie spektrum wiedzy o uzależnieniach i działań podprogowych, oddajemy się po kawałku różnorakim bóstwom?? Przegapiamy najlepsze momenty własnej egzystencji zamroczeni wirtualną rzeczywistością, krocząc po ziemi, której nie ma. Przegrywamy bitwy, być może oddamy też całą wojnę.
„Hellware” jest znakomitą alegorią XXI wieku, samotności w tłumie i bezbrzeżnego oddania się temu, co nie do końca nazwane jednym imieniem. To horror operujący mięsistym, dosadnym językiem, trzymający w napięciu do ostatniej strony. Szybkie tempo akcji nie pozwala na oddech między poszczególnymi wydarzeniami. Fascynuje umiejętnością swobodnego przechodzenia od tego, co możliwe do tego, co wątpliwe z empirycznego punktu widzenia. Balansowanie na granicy bieli i czerni sprawia nie tylko dużą przyjemność, ale i generuje powoli rodzący się strach. Prawdziwy, głęboki, pochodzący z samych trzewi. Sprawdźcie sami, na kogo jeszcze można liczyć.
„Hellware”- podróż w głąb siebie i innych.
Komentarze
Prześlij komentarz