Bezmatek - Mira Marcinów
Nie potrafię na tym etapie swojego życia opowiedzieć Państwu wprost o temacie, który porusza „Bezmatek”. Może kiedyś, ale jeszcze nie teraz.
Przyjmijcie, proszę mój tekst o śmierci w sposób najbliższy Wam samym. Książka stanowiła tylko inspirację, dalsze obrazy pojawiły się same. Każdy z nas inaczej przeżywa odejście/odchodzenie świata, który miał istnieć zawsze. I wcale nie jest łatwiej, gdy samemu jest się już w połowie drogi, z siwym włosem na głowie i bagażem mądrości, które tym razem się nie sprawdzają.
W wieku od dwóch do pięciu lat dzieci poznają pojęcie śmierci, ale nie rozumieją, że jest nieodwracalna. Kiedy umiera matka, następuje powrót do tego etapu. Bo odwracalność śmierci odbywa się w snach, w przejęzyczeniach, w gestach nieznajomych. Wróciła. Wróci.
„Bezmatek”, Mira Marcinów
Najchętniej postawiłabym dzisiaj tylko kropkę. Dużą, czarną kropkę, którą poprawiałabym każdego dnia czarnym długopisem. Robiłabym to tak długo, aż wyżłobiłaby w papierze dziurę nie dając szans na kolejne poprawki.
Kilkukrotnie przytrafiła mi się już taka sytuacja. Później spoglądałam na swój zeszyt z niedowierzaniem, że papier jednak nie wytrzymał, że nie uniósł mojej niezdarności. Lubiłam nowe bruliony zapełniane systematycznie równym rzędem liter odzianych w znaczenie. Pamiętam swoje notatki z chemii. Tego roku źle policzyłam przedmioty i do domu pachnącego jesienią przyniosłam o jeden notatnik za mało. Musiałam więc kupić kolejnego dnia to, co zostało na półce w papierniczym. Na okładce był czołg opatrzony idiotycznym napisem UFO. Był jak złowieszcza wróżba mówiąca, że z tego i tak nic nie będzie. I nie było chemii w chemii. Stawiałam więc kolejne znaki, przepisując z tablicy coraz bardziej niecierpliwe niezrozumiałe dla mnie wzory.
Kreśląc pomyłki, zaciskałam mocniej i mocniej palce na piórze. Brak zrozumienia to chyba najgorsze, co może się przytrafić, chociaż ten moment, w którym uzmysławiasz sobie, że nie ma żadnej nadziei też nie jest prosty.
Mój dziwny kajecik z nieprzystającym do sytuacji obrazkiem poległ wraz ze mną. Nie ma go ani w mojej głowie ani nigdzie indziej. Nie jestem pewna, czy wyrzuciłam go mściwie zaraz po maturze, czy sentymentalnie przetrwał kilka przeprowadzek i dopiero wtedy utonął w historii mojego życia.
Nie ma go, tak po prostu go nie ma. Dziwne, że dopiero teraz to do mnie dotarło.
Przyjmijcie, proszę mój tekst o śmierci w sposób najbliższy Wam samym. Książka stanowiła tylko inspirację, dalsze obrazy pojawiły się same. Każdy z nas inaczej przeżywa odejście/odchodzenie świata, który miał istnieć zawsze. I wcale nie jest łatwiej, gdy samemu jest się już w połowie drogi, z siwym włosem na głowie i bagażem mądrości, które tym razem się nie sprawdzają.
W wieku od dwóch do pięciu lat dzieci poznają pojęcie śmierci, ale nie rozumieją, że jest nieodwracalna. Kiedy umiera matka, następuje powrót do tego etapu. Bo odwracalność śmierci odbywa się w snach, w przejęzyczeniach, w gestach nieznajomych. Wróciła. Wróci.
„Bezmatek”, Mira Marcinów
Najchętniej postawiłabym dzisiaj tylko kropkę. Dużą, czarną kropkę, którą poprawiałabym każdego dnia czarnym długopisem. Robiłabym to tak długo, aż wyżłobiłaby w papierze dziurę nie dając szans na kolejne poprawki.
Kilkukrotnie przytrafiła mi się już taka sytuacja. Później spoglądałam na swój zeszyt z niedowierzaniem, że papier jednak nie wytrzymał, że nie uniósł mojej niezdarności. Lubiłam nowe bruliony zapełniane systematycznie równym rzędem liter odzianych w znaczenie. Pamiętam swoje notatki z chemii. Tego roku źle policzyłam przedmioty i do domu pachnącego jesienią przyniosłam o jeden notatnik za mało. Musiałam więc kupić kolejnego dnia to, co zostało na półce w papierniczym. Na okładce był czołg opatrzony idiotycznym napisem UFO. Był jak złowieszcza wróżba mówiąca, że z tego i tak nic nie będzie. I nie było chemii w chemii. Stawiałam więc kolejne znaki, przepisując z tablicy coraz bardziej niecierpliwe niezrozumiałe dla mnie wzory.
Kreśląc pomyłki, zaciskałam mocniej i mocniej palce na piórze. Brak zrozumienia to chyba najgorsze, co może się przytrafić, chociaż ten moment, w którym uzmysławiasz sobie, że nie ma żadnej nadziei też nie jest prosty.
Mój dziwny kajecik z nieprzystającym do sytuacji obrazkiem poległ wraz ze mną. Nie ma go ani w mojej głowie ani nigdzie indziej. Nie jestem pewna, czy wyrzuciłam go mściwie zaraz po maturze, czy sentymentalnie przetrwał kilka przeprowadzek i dopiero wtedy utonął w historii mojego życia.
Nie ma go, tak po prostu go nie ma. Dziwne, że dopiero teraz to do mnie dotarło.
Dziękuję za te przemyślenia.
OdpowiedzUsuńCzasami tak jest, że nie ma słów by opisać to co czujemy.
OdpowiedzUsuń